on
Bajka o dzielnym rycerzu i smoku
Na gniadym swym rumaku,
W szumie zbóż i śpiewie ptaków,
Jedzie rycerz w srebrnej zbroi
I niczego się nie boi.
Jedną ręką trzyma wodze,
Drugą drapiąc się po nodze,
Bo z alergią na metale,
Nie jest jemu łatwo wcale,
- Ratuj proszę drogi panie!
Trzeba pędzić na wezwanie!
Głos dobiega z głębi lasu;
Szybciej, szybciej, nie ma czasu!
Krzyczy dziewczę wniebogłosy!
Rycerz skręcił w prawo z szosy,
Zwolnił, patrzy co się dzieje,
Zerka w lewo i truchleje.
Widzi nochal i zębiska,
Zaraz na początku pyska,
Dalej dwa wielgachne ślipia,
Widać smok za mało sypia.
Potem jeszcze długa szyja,
Którą nieźle stwór wywija,
No, a na niej krawat szary -
Oj, elegant z tej poczwary !
Rycerzowi rzednie mina,
Bo się tułów wnet zaczyna.
Smok ma na nim kaszmirowy,
Długi płaszczyk, dwurzędowy.
Trudno temu też dać wiarę,
Że uszyty był na miarę,
Lecz jak cały Świat jest długi,
Tak i rynek na usługi!
Pocą się rycerza dłonie,
Bo zapomniał o ogonie,
Szybko spojrzał oka kątem:
Ogon jest za horyzontem !
Obok smoka - suknia zwiewna
I ubrana w nią królewna.
Rycerz do niej więc w te słowa:
- Pędzę pomóc białogłowa!
Pewnie nawet byłby słowny
Gdyby nie manewr gwałtowny,
Który siodła go pozbawił
I w powietrze wnet wyprawił.
Otóż rumak, z racji strachu
Prędko schował łeb do piachu
No więc rycerz leci w chmury,
I podziwia wszystko z góry.
Grawitacja rzecze słodko:
- Chodź no tutaj, ma istotko!
Niepotrzebna mu z nią zwada,
Rycerz więc posłusznie spada.
Wnet się jednak okazało,
Że lądował wojak cało,
Bo caluśkim swym impetem,
Spotkał się ze smoczym grzbietem.
Smok się zdziwił dość niemiło,
Bo mu masy wnet przybyło.
Dosyć dziwne zaś to przecie,
Jak się jest na ścisłej diecie.
Rycerz w zamian, jak kloszardzi,
Gdy jeść dają - nie pogardzi.
Nie jest jednak on otyły,
To ubrania się skurczyły!
Dał mu Pan też grube kości,
W całej swojej łaskawości.
Szkoda tylko, bo to fart,
Byłby teraz więcej wart.
Smok na grzbiet swój wreszcie zerka,
- Chcesz się ze mną bawić w berka?
Rycerz przecząc, głową kręci.
Na zabawę nie ma chęci.
Zdał on sobie bowiem sprawę,
Że stanowić ma potrawę,
Bo smok w całej swojej złości,
Schrupie wszystko, nawet kości.
Ten, jak śmiechem nie wybuchnie!
- Ja bezmięsną wolę kuchnię!
No, a teraz złaź, raz, raz,
Boś jest ciężki niczym głaz!
Rycerz na dół się gramoli,
Rad ze zmiany swojej doli.
- Dzięki smoku, dobryś jest,
To szlachetny bardzo gest !
Schodzi wprost na grzbiet rumaka,
Lecz ten daje hen drapaka!
- Stójże ośle! Co za zwierzę!
Tak się boisz? No, nie wierzę!
Koń ma klasę, szyk i dumę.
Koń wie, kiedy wypluć gumę.
Koń też treści lubi wzniosłe!
Koń to szlachta, nie jest osłem!
Rumak wierzga, dęba staje,
Rycerzowi szans nie daje,
Zrzuca siodło - z zawartością,
Wojak leży, wraz z godnością!
Zbroja brudna, hełm wgnieciony,
Wzrok zmieszany, zawstydzony,
Rycerz chciałby choć czuć złość,
Ale ma zwyczajnie dość!
- Cny rycerzu, jestem rada,
Jeśli mówić tak wypada,
Pośród cnót Twych oraz zalet,
Znalazł także się kabaret.
- W moim zamku, czytaj - domu,
Damy bawić - nie ma komu!
Nie chcę konia, strzelać z łuku,
Pragnę śmiać się do rozpuku!”
- Droga Pani, kłaniam nisko,
Choćby na twe pośmiewisko.
Spełnię każde twe życzenie,
Smoka choćby w pasztet zmienię!
Smok spochmurniał na te słowa.
- On chce walczyć? Pusta głowa!
Nie chcę się wyrażać brzydko,
Ale dmuchnę - będziesz frytką!
Tu królewna się wtrąciła
I zwaśnionych rozdzieliła:
- Jeden ogniem, drugi mieczem,
Toż to przecież średniowiecze!
- Smoku - zamknij proszę paszczę,
Bo Cię więcej nie pogłaszczę!
- Ty - rycerzu? Gdzie Twój koń?
Uciekł? No to lepiej goń go, goń!
Szczyt to nie był dyplomacji,
Lecz nie sposób przyznać racji,
Jak niewielki jest pożytek,
Gdy się bierze dwóch do bitek.
Tam gdzie nić porozumienia,
Świat na lepsze wnet się zmienia!
Gdzie jest dialog i szacunek,
Nie jest późno na ratunek!
- Na cóż walka, na cóż zwada?
Postępować tak wypada?
Byłaby to wielka szkoda,
Gdyby nie zapadła zgoda!
Na królewny słuszne słowy,
Pochylili wnet w dół głowy.
Jeden ucichł, milczy drugi,
Na jej mości są usługi.
Obu też dopadła skrucha,
Że podnieśli dłoń na drucha,
Przemoc to nie rozwiązanie,
Gdy za rogiem pojednanie!
- Smoku, dawaj no tu pyska!”
I go już serdecznie ściska!
Smok zaś merda swym ogonem,
Widząc człeka lepszą stronę!
Gdy już się naprzytulali,
Rycerz tę postawę chwali:
- Byłaby to wielka szkoda,
Gdyby nie zapadła zgoda!
- Trudno jednak - mówiąc szczerze,
Pojąć - po co męczyć zwierzę?
Po coż krzyki te, wołanie?
Jakież było me zadanie?
- Być królewną, miła sprawa,
Lecz omija Mnie zabawa,
I rozrywek choć jest parę,
Wszystkie są na dworską miarę.
Takie życie też mnie złości,
Bo mu brak spontaniczności,
Długie suknie, ucztowanie,
Kłaniający się dworzanie.
Wszystko to mi wyszło bokiem.
Wolę tutaj być ze smokiem!
Czy pojmujesz Panie drogi,
Czemu Cię ściągnęłam z drogi?
Rycerz skinął grzecznie głową,
Chłonąc każde damy słowo.
Podniósł palec i ze swadą,
Taką oto służy radą:
Każdą trudność łatwiej znieść,
Kiedy można dobrze zjeść!
A i w ogóle na złą dolę,
Lepiej żalić się przy stole.
Znajomego mam kucharza,
To się nam, rycerzom, zdarza.
Wszak szeroko niesie wieść,
Że lubimy dobrze zjeść!
Zna on przepis - niebywały!
Jest to sekret jego chwały!
Najpierw krągły placek ciasta,
Który w piecu pięknie wzrasta!
Sos z soczystych pomidorów,
Byle wprost ze świeżych zbiorów,
Dalej przypraw szczypty dwie,
Oraz coś, co serem zwie.
Można dodać też warzywa,
Całość pizzą się nazywa!
Istny raj dla podniebienia,
Który dzień na lepsze zmienia!
- Danie pyszne, nie zaprzeczę -
Tutaj już Królewna rzecze.
A Twój rumak i mój smok?
Masz coś na ich głodny wzrok?
Weźmy pizze identyczne,
Tylko bardziej kaloryczne!
Więcej sera, tony mąki,
Tam oliwa, tutaj strąki!
Gdyż, ponieważ, bladolica,
W pizzy liczy się średnica,
Oraz oczywiście treść,
Tyle tylko da się zjeść!
Ale dość już! Dalej, w drogę!
Pozwól Pani, że pomogę,
Usiąść jej na smoczym grzbiecie,
Byśmy byli już w komplecie.
Stwór rozpostarł swoje skzydła,
Rycerz sięgnął po powidła,
Już kanapkę prędko kleci,
Nim smok z nimi wnet odleci.
Potwór macha, dyszy, dmucha,
Ogniem ciężko z nozdrzy bucha,
Był zielony - poczerwieniał,
Lecz pułapu wciąż nie zmieniał.
Opadł ciężko, odpoczywa.
Ze smokami różnie bywa.
Ten okazał się nielotem,
Więc ruszyli … na piechotę!